Obudzona nagłym
zimnem, podniosłam ociężałe powieki. Mój dotychczasowy schron już nie
był tak niezawodny, jak latem. Czułam, jak mróz chwyta w swe ręce moje
ciało, kawałek po kawałku i brutalnie je sobie przywłaszcza. Wszelkie
próby rozgrzania wychłodzonego organizmu sprawiały, że coraz bardziej
się trzęsłam. Zrezygnowana, przypomniałam sobie o pewnej osobie,
zaraźliwie przyjaznej i emanującej optymizmem. Stwierdziwszy, że wolę
jeszcze żyć, a opcja moich zamarzniętych zwłok nie wchodzi w grę,
zabrałam się z miejsca mojego dotychczasowego zamieszkania i ruszyłam
ścieżką na wschód. Skuta lodem wąska dróżka sprawiła, że mało brakowało,
a skończyłabym tak, jak to wcześniej wspominałam, ale dodatkowo byłabym
jeszcze połamana. Wlokąc się i próbując zachować kończyny w całości,
przyglądałam się spadającym z nieba płatkom. Niby zima jest zła, ale nie
oznacza to, że nie jest ładna - wręcz przeciwnie, ma w sobie coś
niezwykłego, hipnotycznego. Spowija świat nieprzyjemnie zimnym, idealnie
białym puchem, sprawia, że czas jakby nie patrzeć stoi w miejscu.
Wszystko wydaje się opuszczone i przygnębiające, otuchy dodaje wieczorny
blask ogniska - ciepłego, przyjemnego ognia, który nadal nie daje
stuprocentowego uczucia bezpieczeństwa.
Rozmyślając, ujrzałam w oddali pierwsze oznaki czyjejś obecności.
Przyspieszyłam wsłuchując się w odgłosy moich kopyt. Przystanęłam przed
wielkim, starym drzewem, które teraz stało zupełnie gołe i jakby
obumarłe. Z jej wcześniejszych instrukcji wywnioskowałam, że to
niedaleko. Czułam na sobie wzrok innych, byłam obcą na ich terenach.
Teraz już galopowałam. Zatrzymałam się przed wielką grotą, z pozoru
strasznie obskurną, ale tak naprawdę przytulną i ciepłą, z nutą
rodzinnej atmosfery. Weszłam do środka. Powitały mnie liczne
prehistoryczne malunki, ukazujące wielkie stada koni i ludzi. W centrum
pomieszczenia, na lodowatej, skalnej posadzce, znajdowało się rozpalone
ognisko, starannie zabezpieczone. W głębi można było wypatrzeć kilka
ładnych i solidnych posłań. Słychać było gwar i hałasy wydobywające się
jakby z oddali. Odwróciłam się. Za mną stała klacz, której poszukiwałam.
- Nie spodziewałaś się mnie, prawda? - wymusiłam
lekki uśmiech. Spojrzałam na zmęczone oczy Rose, które jakby przygasły.
Już nie była taka optymistyczna.
<Prosz, ja Ci tu z dobrego serca daję zajęcie, Rołz>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz