Słoneczne promienie wpadły do mojej jaskini. Zacisnęłam mocno powieki i ukryłam pysk w sianie, które udało mi się znaleźć w pobliżu.
-Puk, puk - znajomy głos wyraźnie chciał przekazać, że już pora wstawać.
-Ty jeszcze śpisz? - uniosłam lekko łep, tuż nade mną stała Sasha rozpromieniona i uśmiechnięta.
-Tak jakoś...
-Na zewnątrz jest przecież wspaniała pogoda.
-Trzaskający mróz, gołe drzewa i lodowata woda. Po prostu marzenie... - mój sarkastyczny ton dawał się we znaki, jednak klacz dobrze wiedziała, że zima to nie jest moja ulubiona pora roku i zawsze ją przesypiam.
-Jenny śnieg w końcu spadł, wszytko jest białe. - Sasha mówiła z entuzjazmem, ja natomiast niezbyt chętna do rozmowy mruczałam coś tylko pod nosem.
-No weź, rusz się - niechętnie wstałam i powędrowałam za przyjaciółką. Miała rację, nocą spadło sporo śniegu, a przynajmniej wystarczająco. Wszyscy bawili się już w najlepsze. Wszędzie latały niekształtnie uformowane kule i inne cudaśne wymysły. Bujna roślinność otaczająca łąkę stała się barierkami, przez które nie dało się przedrzeć. Sasha spostrzegła na co patrzę.
-Psotnik znalazł drogę nad jezioro - klacz uśmiechnęła się. Jej entuzjazm czasamo mnie przerażał.
-A czemu akurat tam?
-Pojeździmy po lodzie. - skrzywiłam się na samą myśl o tym.
(Saszu?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz